3

— Sądzę, że nie powinien do nas przychodzić.
— Ale, Wendy, poczekaj. — Złapał ją za ramiona. — Nie możesz tak po prostu…
— Mogę. — Nawet na niego nie patrzyła. — Mike ma trzy lata, a Suzie cztery miesiące. Nie mogą z nim przebywać. Nie mogą na niego patrzeć. Na pewno nie kiedy jest w takim stanie.
— Nie zawsze jest w takim stanie. Stara się, to widać. Daj mu szansę.
— Dałam mu szansę. Czas się skończył, Bruce. Niech tu nie przychodzi. Są za mali.
— Wiem, że są mali. Ale myślisz, że on nie zdaje sobie z tego sprawy? Dobrze to wie i chce się zmienić. Widać to po nim. On chce to rzucić, Wendy.
— Nie. Mam dość. Koniec rozmowy, Bruce.
— Naprawdę tego nie widzisz? Wendy, posłuchaj: jest już z nim lepiej. Kiedy urodziła się Suzie, zaczął się hamować. Nie możesz okazać mu chociaż trochę empatii?
— Rozumiem to. Tak. Ale mamy dzieci, Bruce. Ja i ty. Słyszysz? Naprawdę, serce mi pęka na myśl o tym, że muszę go odrzucić, ale musimy myśleć o dzieciach. A on nie jest najlepszym towarzystwem dla tak małych dzieci. Dla żadnych dzieci. Ostatnio ledwo kontaktował, uginały się pod nim nogi. Mike na to wszystko patrzył. Rozumiesz? Jeśli skończy z tym na dobre, może nawet z nami spać w jednym łóżku. Ale nie teraz. Kocham go tak samo jak ty, Bruce, ale pamiętajmy o dzieciach.


Po pożegnalnym przyjęciu Bruce’a, Wendy całowała i na zmianę przytulała gości. Co dziwne, czuła spokój. Miała nadzieję, że po wypłakaniu łez i Mike i Susan odczuli to samo, bo z tego, co widziała, matka Bruce’a wyglądała jeszcze gorzej niż wcześniej; jej zawsze opalona twarz kolorem przypominała białą kredę. Jej mąż klepał ją pokrzepiająco po plecach swoją wielką ręką, ale jego mina pozostawała niezmiennie obojętna na wszystko, co działo się dookoła. Widocznie Bridget Hayden przez całe życie była skazana na ludzi apatycznych.
Kiedy ostatnia osoba opuściła lokal, Wendy uświadomiła sobie, że Vincent nie pożegnał się z nią. Uznała jednak, że ona sama nie zdobyłaby się na kontakt ze sobą samą i złapała Suzie mocno za rączkę. Wtedy dopiero, po zetknięciu się z ciepłym ciałkiem córki, poczuła jak bardzo jest jej zimno. Uśmiechnęła się do niej, po czym wyszły z lokalu, aby dołączyć do Mike’a i dziadków przy samochodzie. Czekały ich jeszcze odwiedziny rodziców Wendy..
Na dworze już nie padało, jednak pogoda ciągle była deszczowa. Ciemne chmury wisiały nad Denver, zwiastując ogromne opady. Wendy martwiła się czy Susan i Mike nie przemoczą butów, dlatego szybko odradziła córce pójście skrótem na parking przez trawnik. Po powrocie do domu będzie musiała wszystko sprzątnąć — Boże, nie odkurzała sierści psa od dwóch dni! A ciasta brzoskwiniowego nikt nawet nie tknął. Nikomu nawet przez myśl nie przemknęło zajmowanie się takimi sprawami.
Przy samochodzie pojawił się jednak problem, ponieważ Michael nie był z dziadkami. Nie było go też w lokalu.
— Tato, gdzie jest Mike? — zapytała Wendy.
Była jeszcze całkiem spokojna, z cierpliwością zapinała pasy Susan, która uderzała stopami o oparcie od siedzenia na przeciwko.
— Nie ma go? Bridget, gdzie poszedł Michael?
— Nie wiem — odpowiedziała z samochodu.
Bridget przyciskała czoło do szyby, a po jej policzkach nieustannie płynęły łzy. Do końca nie dotarło do niej nawet o co takiego się rozchodziło, nie miała ochoty patrzeć, a co dopiero patrzeć na swoją synową.
— Idę go poszukać — powiedziała Wendy. — Zaraz wracam, Sue.
Miała wielką nadzieję, że nic mu się nie stało. W końcu umarł jego ojciec. Chłopiec mógł sobie coś zrobić. Wendy nie wpadała jednak w panikę, wiedziała, że zwykle prowadzi to do niepotrzebnej histerii, co bardziej przeszkadzało niż pomagało.
Przeszła dookoła lokal, nie do końca trzymając się zasady o nie wchodzeniu na trawnik. Był mały, więc nie za dużo zajęło jej szukanie syna. Nie odszedł daleko. Siedział na drewnianej ławce, a z daleka wyglądał strasznie biednie, cały na czarno. Jednak wcale nie wydawał się być przybity czy zrozpaczony. Przeciwnie. Emanowała od niego ciekawość, a na jego okrągłej buzi pojawił się uśmiech. A to wszystko dlatego, że nie był sam.
Przez chwilę Wendy przyglądała się im z biernością, po czym wolnym krokiem ruszyła do ławki.
Kiedy stanęła na przeciwko nich, obydwoje zwrócili się w jej stronę.
— Cześć, Vincent — powiedziała, a potem zwróciła się do syna: — Mike, mogłeś powiedzieć, że odchodzisz. Martwiliśmy się.
— Przepraszam, mamo. — W czekoladowych oczach chłopca można było dostrzec skruchę. — Ja po prostu…
— Wiem. Dlatego nie jestem zła.
Vincent przez ten cały czas przyglądał się Wendy. Obserwował każde drgnięcie na jej twarzy, a kiedy spojrzała na niego, otrząsnął się z transu w jaki wpadł i podniósł się z ławki.
— Tak mi przykro, Wendy. — Sztywno się przytulili, głównie ze względu na nią. — Chciałem się z tobą przywitać wcześniej, ale przypadkiem spotkaliśmy się z Mike’iem. Fajny z niego facet.
Michael uśmiechnął się, starając się, żeby nikt nie zauważył jak bardzo spodobał mu się ten komplement.
— Wiem, że fajny z niego facet — odpowiedziała. — Cieszę się, że przyszedłeś. Nie byłam pewna czy… czy dasz radę.
Patrzyła teraz prosto w jego brązowe oczy. Vincent wyglądał źle, ale nie najgorzej; jego krechy pod oczami ciągle były widoczne, ale taki był już jego typ urody. Na twarzy przybyło mu kilka zmarszczek, a wokół niego unosił się zapach papierosów. Jednego trzymał nawet za uchem. Poza tym, jego twarz się nie zmieniła, ciągle miał wystające kości policzkowe i usta skore do uśmiechu. Włosy miał trochę dłuższe. Wyglądał jedynie na zmęczonego. I był trochę zaniedbany.
Wendy zdawała sobie sprawę ile czasu musiało zająć mu doprowadzenie się do porządku. Nie wiedziała nawet czy miał odpowiedni strój na taką okazję i czy nie musiał pożyczać od kogoś garnituru.
Vincent pokiwał tylko głową. Utrzymywał przez dłuższą chwilę kontakt wzrokowy z Wendy, przez co kobieta poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Tym razem pełne goryczy. Pozwoliła więc na to, aby Vincent delikatnie ją przytulił. Nie chciała jednak rozpłakać się na dobre, więc szybko otarła łzy i wyszła z jego uścisku.
Patrzył na nią.
— Muszę już wracać — powiedział, a potem zwrócił się do Mike’a: — Cześć, młody. Pamiętaj, co ci mówiłem.
Mike pokiwał głową i uśmiechnął się. Matka patrzyła na niego przez chwilę. Wyglądał na zadowolonego, a przynajmniej uśmiechał się z jakiegoś innego powodu niż absurdalna piosenka na pogrzebie ojca.
Dlatego właśnie Wendy nagle wypaliła:
— Vincent, nie. Zostań.
Odwrócił głowę w jej kierunku. Chciał już coś powiedzieć, ale przerwała mu:
— Chcę, żebyś został. Proszę. — Dotknęła jego ramienia. — Mam ciasto, które trzeba zjeść. — Roześmiała się.
Vincent patrzył na nią. Nie chciał się narzucać, ale Wendy prosiła go o to, a nie potrafił jej odmówić. Nie teraz.
Zrobił jedną ze swoich głupkowatych min, które Wendy dobrze znała. Udawał, że się zastanawia. Zerknął na Mike’a, który ze zniecierpliwieniem czekał na odpowiedź. A potem się uśmiechnął.
— A jakie ciasto?


ten jest króciutki i tym samym, najkrótszy ze wszystkich rozdziałów. pozostałe są normalnej długości, choć i tak nie powalają. no i pozbyłam się odstępów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zaula, Secret Templates | credits: helpblogger, rinnelasair, fontawsome, design seeds