4

Michael od samego rana wyglądał jak jagnię prowadzone na rzeź. Do takiego stanu doprowadziła go koszykówka. Nie żeby siedmioletni Michael nie lubił koszykówki czy się nią nie interesował. Wręcz przeciwnie, od dwóch lat, odkąd tylko miał okazję pojawić się na prawdziwym meczu koszykówki, ubrany w koszulkę swojej ulubionej drużyny, Denver Nuggets, kochał ją całym sercem.
Chłopiec ściągnął znoszone trampki i rzucił je w kąt przedpokoju, po czym szybkim krokiem pobiegł na górę. Nie chciał doświadczyć kolejnej konfrontacji z ojcem, który do domu wszedł chwilę po nim. Na czole Bruce’a pojawiły się kropelki potu, otarł je więc dłonią i wszedł do salonu.
— Mike nie potrafi grać w kosza — powiedział, zdejmując z siebie przepoconą, szarą koszulkę.
— Nieprawda — zaprzeczyła Wendy, nie podnosząc wzroku. Siedziała na podłodze w salonie, sortując ogromny stos upranej bielizny.
— Prawda — stwierdził Bruce i zmarszczył brwi. — Nie umie rzucać do kosza.
Bruce razem z Mike’iem w każdy dzień wolny od szkoły grali w koszykówkę. Bruce, jako były członek szkolnej drużyny, uważał za swój ojcowski obowiązek sprawić, aby i jego syn radził sobie z tym sportem w — przynajmniej — dobrym stopniu.
— Bo ma siedem lat — odpowiedziała Wendy. — A ty masz trzydzieści dwa i nie umiesz jeździć na łyżwach.
— Ale umiem pływać.
— Ale ja nie umiem.
— Czyli zdolności ma po tobie — odburknął Bruce.
Wendy obruszyła się i rzuciła w męża jego bokserkami, które akurat trzymała w ręku.
— Dobrze, że rozumu nie ma po tobie. — Podniosła się. — I tak żadna skarpetka nie ma pary. Poszukaj w szafce u siebie czy czasem wcześniej się nie wyprały. A ja idę do mojego dziecka. Na pewno coś mu nagadałeś.
Bruce wiedział, że surowość nie jest jego cechą, ale — w każdym razie — bardzo denerwowało go to, że jego syn nie radzi sobie z tak prostymi czynnościami jak rzuty do kosza. Prawdą było też to, że czasem niekontrolowanie mówił coś obraźliwego, miał jednak nadzieję, że Michael nie bierze tego do siebie. W końcu bardzo go kochał.
Wziął posegregowaną już bieliznę swoją i Wendy, aby zanieść je do ich sypialni. Tę dzieci wolał zostawić dla żony. W tym momencie nie chciał przeszkadzać Wendy i Michaelowi.


Ciasto brzoskwiniowe zostało postawione na duży stół Haydenów, który rozłożyć Wendy pomógł jej ojciec. Rose i Vernon Devin byli bardzo troskliwym małżeństwem po pięćdziesiątce, postanowili więc zostać z córką po pogrzebie i okazać jej wsparcie. Posiadali pewne obawy co do tego, czy Wendy da sobie radę i czy nie załamie się i zaniedba dzieci.
Obydwoje usiedli przy stole. Rose chciała pomóc córce z herbatą, ale ta szybko ją zbyła i kazała zająć miejsce. Siedzieli więc naprzeciwko swoich wnucząt, co chwila zerkając na Vincenta siedzącego obok Michaela, który wstydził się nawiązać jakąkolwiek rozmowę z nowopoznanym mężczyzną. On za to czuł się delikatnie speszony samym faktem, że został zaproszony na rodzinne spotkanie.
Za to Bridget i Richard Hayden reagowali różnie — ojciec Bruce’a poszedł obejrzeć telewizję na kanapie, sprawiając wrażenie niewzruszonego. A Bridget siedziała przy stole z całą resztą i co chwila ocierała chustką łzy. Na nic zdały się obietnicę dane samej sobie, że nie będzie już płakać.
Po dłuższej ciszy, Vernon słusznie stwierdził, że Vincent się zmienił.
— Tak to już jest, kiedy ma się prawie czterdzieści lat — powiedział tamten i pokiwał głową. Przygryzł wargę i spojrzał ze zniecierpliwieniem do kuchni.
W tym momencie wyszła z niej Wendy, niosąc dzbanek z herbatą. Postawiła go na środku stołu, na białym obrusie, po czym zajęła miejsce obok ojca, na przeciwko Vincenta.
— Pyszne ciasto. — Rose słabo uśmiechnęła się do córki. — Naprawdę dobre.
— Wiem — odpowiedziała Wendy.
Czułą lekkie zażenowanie tą sytuacją; nie potrafiła nawiązać normalnej, ciekawej rozmowy z rodzicami. Wszyscy tylko milczeli, a sama Wendy bała się poruszyć temat Bruce’a i choć na chwilę o nim wspomnieć. Myślała, że gdyby tylko do tego doszło, z oczu poleciały by jej słone łzy i zalały wszystko dookoła, uwzględniając nowe buty mamy.
Posępne miny dzieci sprawiały jednak, że miała ochotę powiedzieć coś wesołego. Tylko co?
— Bruce je bardzo lubił — wyszeptała Bridget.
Wendy momentalnie zdębiała. Poczuła jak robi jej się gorąco. Odruchowo zacisnęła dłoń na materiale swojej czarnej sukienki.
— Co? — zapytała drewnianym głosem.
— Ciasto brzoskwiniowe — odpowiedziała teściowa. — I szarlotkę. Zawsze robiłam mu szarlotkę, gdy był młodszy. Pamiętasz, Vincent?
— Tak — niepewnie potwierdził.
Znów zapadła pomiędzy nimi cisza, co jakiś czas przerywana głośniejszymi dźwiękami z telewizora. Temat Bruce’a został zakończony. Wendy poczuła się spokojniejsza, tętno nie było już tak szybkie. Spojrzała na Susan tępo wpatrzoną w kawałek ciasta na swoim talerzu. Widok ten ściskał jej serce, a Wendy bardzo nie lubiła tego uczucia. Właśnie dlatego obiecała sobie, że nie będą smutni.
Teściowa wszystko psuła. Wendy poczuła ukłucie złości. Miała ochotę wyprosić Bridget razem z jej mężem, który jak maniak zmieniał kanały w telewizorze, nie mogąc się zdecydować, co chce oglądać.
— Masz wino, Wendy?
Przeniosła rozkojarzone spojrzenie z Susan na teściową.
— Tak, mam. Ale nie jestem pewna…
— Oj, Wendy, wino dobrze nam zrobi. — Mimo woli Rose poparła Bridget.
Wino Wendy i Bruce trzymali w małym barku, koło telewizora, więc Wendy miała dobry widok na teścia siedzącego na kanapie. Pomimo tego, że był bardzo skryty i nie dawał nic po sobie poznać, Wendy zauważyła czerwone od płaczu oczy. Przez chwilę patrzyła na jego pomarszczoną, smutną twarz. Wydawał jej się być strasznie znajomy, kiedy tak w ukryciu wszystko przeżywał.
Richard wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia by Wendy w końcu przestała na niego patrzeć. Podziałało. Wzięła butelkę czerwonego wina i wróciła do stołu.
Jak nikt nigdy nie pił w tym domu ze smutku, tak teraz każdy złapał za kieliszek. Każdy prócz Vincenta, którego Wendy z premedytacją ominęła. On nawet nie protestował, uśmiechnął się jedynie i wyjaśnił reszcie, że jest niepijący, na co Bridget wybałuszyła oczy i powiedziała:
— Ty? O mój Boże, nigdy bym się nie spodziewała.
Czas leciał szybko, bo nim się obejrzeli był już wieczór. Deszcz za oknem ustał, a Wendy miała nadzieję, że na ten tydzień brzydkiej pogody starczy.
Przez cały czas Michael nie tknął ani kawałka ciasta, choć matka go do tego co chwilę zachęcała. Chłopiec nie mógł jednak nic przełknąć. Myślał o rzeczach zadziwiających nawet dla niego samego. Myślał o śmierci, o ojcu. Nigdy by nie przypuszczał, że któreś z jego rodziców może kiedykolwiek odejść ze świata, zniknąć. Czuł się przerażony; za każdym razem, gdy babcia Bridget płaczliwie wspominała jego ojca, Mike’a ogarniała panika. Stawał się mały, a ktoś zaraz miał go zdeptać. Patrzył na matkę i zadawał jej nieme pytanie — czy on też zaraz zniknie?
Czy po tym coś czujesz?
Michaela najbardziej zastanawiała ta kwestia, czy po śmierci umysł działa jak wcześniej. Czy ciągle pamięta się o swoim życiu i rodzinie. Czy tata o nim zapomniał? Z lekcji religii za dużo nie pamiętał, zawsze był zajęty ważniejszymi rzeczami razem ze swoimi kolegami. Ale znał pojęcie Nieba. Czy tam teraz był jego ojciec? Zapamiętał, co mówiła mu i Suzie matka w dzień, kiedy przyjechała do ich domu policja — „taty teraz już z nami nie będzie, ale to nie szkodzi, bo z nami był”. Ciepłe wspomnienia w sercu, to jedyne, co mu pozostało.
O ósmej wieczorem Vincent oznajmił, że naprawdę musi już iść. Nikt jednak nie podniósł się, żeby ucałować go na pożegnanie, co zdziwiło Mike’a. Ten wielki mężczyzna po prostu wstał i powiedział „do widzenia”.
Mike postanowił jednak zachować kulturę, więc poszedł za Vincentem do przedpokoju. W tym czasie jego matka zajęta była sprzątaniem kieliszków, co utrudniała jej babcia Bridget. Upojona winem nie mogła uzmysłowić sobie, że to już koniec.
Vincent, łapiąc za klamkę od drzwi wyjściowych, ostatni raz spojrzał na Michaela. Chłopiec czuł się przy nim dziwnie spokojnie.
— Cześć, Mike — rzucił na odchodne.
— Nie mam z kim grać — wypalił szybko chłopiec.
Vincent zmarszczył ciemne brwi.
— Co tam mamroczesz?
Michael ciężko przełknął ślinę.
— Nie mam z kim grać w koszykówkę. Tata zawsze ze mną grał.
— Ach. no tak. — Vincent podrapał się po czarnej czuprynie. Gdzieniegdzie zaczynały pojawiać się siwe włosy. — Kiedy mama znajdzie czas, na pewno z tobą pogra. Jest całkiem obrotna.
Chłopiec patrzył na niego załzawionymi oczami. Teraz poczuł się jak głupiec proponując prawie obcemu mężczyźnie wspólne granie w koszykówkę. Chciał się jakoś wytłumaczyć, ale na usta cisnęły mu się zupełnie inne słowa.
— Byłeś przyjacielem mojego taty, więc pomyślałem, że mógłbyś… — zaczął, miętosząc rękaw od białej koszuli. Całe szczęście w domu mógł zdjąć marynarkę. — Poza tym… powiedziałeś mi, że to wcale nie znaczy, że zawsze będzie źle, więc…
Vincent przykucnął przy chłopcu. Poczuł się wówczas jakby Michael był mu strasznie bliski. Było to dla niego dosyć dziwne i nieznane uczucie. Widział go pierwszy raz od dłuższego czasu, ale wiedział o nim wszystko.
— Bo nie będzie. Tylko, wiesz, nie mogę tak po prostu tu przychodzić i z tobą grać. I przestań ściskać ten rękaw, chłopie. Bo widzisz, nie mogę grać z kimś, kto sądzi, że Denver Nuggets wymiatają.
Mike poczuł, że mimowolnie się uśmiecha.
— Bo wymiatają! To najlepsza drużyna — uniósł się. — A skąd niby wiesz, że ich lubię?
— Od twojego taty — odpowiedział Vincent, po czym się podniósł. — A teraz wracaj do stołu.
Otworzył drzwi i wyjął papierosa zza ucha. Obejrzał się jeszcze na Michaela, kiedy stał na wycieraczce. Chłopiec ciągle stał przy wejściu.
— Czyli już tu nie przyjdziesz? — zapytał.
— Nie — stwierdził Vincent. — Najważniejsza zasada to słuchać się mamy, każdy fajny koleś słucha się mamy.
— I tak bym nie zagrał z kimś, kto sądzi, że Denver Nuggets są kiepscy — rzucił chłopiec.
I zamknął drzwi.

*

Tej nocy Wendy nie mogła zasnąć. Chciało jej się płakać, ale jednocześnie czuła, że nie ma na to siły. Była zbyt słaba. Wierciła się w łóżku, co chwilę zmieniała pozycję, wszystko to jednak na marne. Połowa kołdry już dawno znajdowała się na podłodze, a poduszka była za ciepła i zbyt zmiętolona by na niej wygodnie leżeć.
W sypialni panowała ciemność i jedynie światło księżyca oświetlało pomieszczenie. Wendy z poirytowaniem stwierdziła, że jest już po trzeciej w nocy. Mogła wykorzystać ten czas na przeczytanie książki albo przygotowanie obiadu na jutro. Ciasto z oczywistych powodów na razie odpadało. Nie miała jednak ochoty na żadną z tych rzeczy. Chciała jedynie leżeć i patrzeć. Mieć pusty umysł, a tymczasem był on pełen myśli. Niekoniecznie przyjemnych.
Były to myśli o Bruce’ie. Umierającym Bruce’ie, kłócącym się z nią Bruce’ie, złym Bruce’ie. Tej nocy, jak i przez kilka ostatnich, szczęśliwy Bruce nie istniał. Noc była dla Wendy prawdziwym koszmarem.
Zastanawiała się jak musiała czuć się Bridget. To jej syn stracił życie. Wendy nie mogła sobie wyobrazić, co by zrobiła, gdyby Susan albo Mike umarli. Przez głowę przeszła jej myśl, że zabiłaby i siebie, nie mogąc znieść bólu. I wcale to nie tak, że nie tęskniła tak bardzo za Bruce’em. Tęskniła. Ale czuła się odpowiedzialna za dzieci i dom. Nie mogła rzucić tak po prostu wszystkiego, od pracy w redakcji, po gotowanie obiadów.
Przez pewien czas słyszała tylko swój oddech, później kroki małych stóp i poczuła jak jej serce zamiera. Nie była gotowa na konfrontację z którymś z dzieci. Tak późną porą wszystkie emocje z niej uchodziły, czuła się naga.
Drzwi do pokoju uchyliły się bezszelestnie, a po chwili ukazała się w nich głowa z czarną szopą loków.
— Mamo, mogę z tobą spać? — zapytał cichutko chłopiec.
— Tak, oczywiście, kochanie. — Wendy odsunęła dla niego kołdrę i wygodnie ułożyła poduszkę.
Michael szybko wskoczył do łóżka i owinął ręce wokół szyi matki. Wendy słyszała jego cichutki oddech i poczuła się naprawdę ważna, nie mówiąc o tym, że i delikatne ukłucie szczęścia pojawiło się w jej sercu. Dzieci ją uspokajały.
— Mamo, Vincent jest bardzo fajny — szepnął chłopiec. — Czemu nie może tu przychodzić?
Zmarszczyła brwi. Vincent? Będą rozmawiać o Vincencie?
— Znasz go jeden dzień. Nie wiesz jaki jest — odpowiedziała, głaszcząc go po głowie.
— Nieprawda. Znam go dłużej, tylko tego nie pamiętam. Zaprosiłaś go na ciasto, a to znaczy, że jest w porządku.
— Zaprosiłam go, bo — bo zrobiło mi się ciebie żal... i jego też — został sam, a my mieliśmy ciasto. Nie mamy czasu, żeby zapraszać jakiś gości, Mike. Niedługo wrócisz do szkoły, a ja do pracy.
Westchnęła.
— Jak ty w ogóle zacząłeś z nim rozmowę? Zaczepił cię?
Chłopiec wysunął się z uścisku matki i usiadł oparty plecami o poduszkę. Oho, zaczyna się opowieść, pomyślała Wendy.
— Stałem sam, kiedy ty żegnałaś się z gośćmi z… pogrzebu — zawahał się. — I nagle poczułem, że muszę coś zrobić. Więc poszedłem przed siebie. To było dosyć proste, bo ani babcia Bridget nie zwracała na mnie uwagi, ani dziadek Richie. Siedziałem na tej ławce i myślałem o, wiesz, smutnych rzeczach, o tacie. A Vincent stał przy wyjściu i palił papierosa. Gapiłem się na niego, więc on też zaczął na mnie. Zgasił papierosa i podszedł do mnie.
Na początku wyglądał dziwnie, ale znajomo. W sumie to nie wiedziałem kto to. Podszedł i powiedział:
— Ty pewnie jesteś Michael.
A ja zapytałem skąd to wie, przecież go nie znałem. A on powiedział, że wie od taty.
— Od taty? — zapytałem.
— Był moim przyjacielem — odpowiedział i zapytał czy może usiąść.
Ja powiedziałem, że może, bo w końcu zna tatę… Co się tak na mnie patrzysz? Widziałem go na pogrzebie, więc myślałem, że nie jest obcym. I miałem rację.
— Kiedy był twoim przyjacielem? — spytałem go o to, bo… pamiętasz Jacksona? Był moim przyjacielem w przedszkolu. Teraz mam Chrisa.
A on odpowiedział, że przez całe życie. Dlatego pozwoliłem mu ze sobą usiąść. A potem rozmawialiśmy sobie o tacie… I pokazał mi fajną sztuczkę z monetą. Szkoda, że nie widziałaś. Później powiedział mi, że to, że teraz taty z nami nie ma nie oznacza, że zawsze tak będzie. Że będzie mi źle. Ale czuję — chłopiec pociągnął nosem, momentalnie posmutniał — czuję się cały czas źle.
Wendy złapała go szybko w silny uścisk.

— Vincent miał rację, będzie dobrze, kochanie. Pamiętaj, to, że nie widzisz taty, nie oznacza, że go nie ma. Bo jest. W twoim sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zaula, Secret Templates | credits: helpblogger, rinnelasair, fontawsome, design seeds